W każdym z dziesięcioleci przywiązano uwagę do czegoś innego. Raz był ważny wykrój, innym razem długość czy ilość dekoracji i dodatków. No i pamiętajmy, że kiedyś nie było mowy, aby panna młoda pokazała więcej odkrytych części ciała (nie tylko pleców).
Początek XX wieku to przecież suknie ślubne złożone z kilku warstw, w których kobiety "tonęły". Trudno było ujrzeć ich sylwetkę. Jedynie twarz i dłonie mogły być ewentualnie ukazane gościom. Wystarczy spojrzeć na stare, zachowanej jeszcze fotografie i miny tak ubranych do ślubu dziewczyn. Czy były szczęśliwe i uśmiechnięte, zakładając te ciężkie stroje? Raczej nie. Na szczęście w latach 20. obowiązywały suknie krótsze, choć nadal zakrywające figurę. Dodatkowo istotnym elementem był oczywiście długi welon, z czasem mający formę opaski z doczepionym tiulem. Lata 30. XX wieku to z kolei atłasowe, długie spódnice oraz luźne góry w kształcie pelerynek. Wtedy welon nie zasłaniał twarzy w ogóle. Ba! Nawet włosy było widoczne, dlatego panny młode zaczęły masowo korzystać z usług fryzjera (popularne była krótka fryzura ułożona w fale). W następnej dekadzie kobiety mogły nareszcie pokazać nogi. Tak, zaczęto szyć proste, acz eleganckie suknie sięgającej do kolan. Jednocześnie odłożono na bok falbany, koronki czy długi treny. A welon? On przybrał formę bardzo krótkiej i przezroczystej woalki. W latach 50. suknie były klasyczne, do połowy łydki, bez rękawów, często z dekoltem w kształcie serca. Zbliżamy się powoli od ery hipisowskiej, ale najpierw zajrzyjmy do roku 1960. Wówczas w sklepach pojawiła się moda ślubna mini, czyli spódnice do połowy uda i co ważne - z prostą górą bez podkreślonej talii. Zniknęły ozdoby, a w ich miejsce wskoczyły piękne guziki. Welon zaś zamienił się w toczek. No i jesteśmy w modzie hipisowskiej, a więc w roku 1970 i kolejnych latach. Powróciły więc długie i luźne suknie do kostek oraz bardzo szerokie rękawy. Panny młode miały też rozpuszczone włosy. To teraz pora wskoczyć do czasów księżnej Diany, która wyznaczała nowe trendy w modzie i innej. Wtedy, dzięki niej (i nie tylko) nastąpił wręcz wybuch sukien w formie tzw. bezy oraz falban i bufiastych rękawów. Nie wyglądało to zbyt dobrze. Dlaczego? Sylwetka kobiet była po prostu zniekształcona. I nawet Diana nie prezentowała się bosko. Dopiero 10 lat później panna młoda nie musiała już zakładać takich sukien - rękawy były bowiem delikatne, a góra odpowiednio dopasowana (forma litery A).
Nowe tysiąclecie wytyczyło własną modę z domieszką dawnych koronek, ale w delikatnym stylu. Do tego mieliśmy średniej długości welony oraz gorsetowe góry z odkrytymi ramionami. Dziś suknie ślubne to już całkowity minimalizm. Charakteryzują się bowiem m.in.prostym wykrojem i delikatnymi materiałami, ale jednocześnie są bardzo eleganckie. Niektóre są też uszyte w luźnym i wygodnym stylu boho (połączenie mody hipisowskiej z cyganerią artystyczną).